wtorek, 13 października 2009

Praca Magisterska

Monografia regionu Puna de Atacama, cześć południowa, argentyńska

Tak brzmi tytuł mojej pracy magisterksiej, którą obroiłem w czerwcu tego roku. Praca zawiera informacje fizyczno-geograficzne, na temat fauny i flory, opisuje historię ekploracji, pomiarów topograficznych i wreszcie zawiera opisy wejsc na szczyty znajdujące się w tej cześci puny. Od Cerro Colorado na Polnocy az do Cerro Valadero na poludniu.

Praca zajmuje kilkadziesiat megabajtu dlatego nie zamieszcze jej tutaj
Wszystkich zaintersowanych kopia pracy prosze o kontakt mailowy
Pozdrawiam i odsylam na aktualnego bloga:
magisterkowalski.blogspot.com


czwartek, 26 lutego 2009

Pokaz Slajdów


Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie na pokaz zdjęc i filmów z wyprawy, który odbędzie się:

12 marca (czwartek) o 20:00 w
Auli Głownej Wydzialu Nauk Geograficznych, ul Dziegielowa 27, Poznan
WSTEP WOLNY

Dojazd MPK: pestka az do przystanku szymnaowskiego, potem autobus 98 i ok 10min na wyddzial geografi bodajze 6ty przystanek
Dojazd Samochodem: z Caponiery: mapka google

Gwarantuje moc wrazen;) Mozliwe ze pojawi sie Rektor i Dziekan takze pokaz przygotuje mozliwie profesjonalnie.

UPDATE: po pokazie, nieoficjalne piwko gdzies na miescie:)

Do zobaczenia i licze na obecnosc wszystkich czytaczy blogu i nie tylko;)

środa, 18 lutego 2009

Na zakonczenie...

Jestem juz w domu. zjadlem tyle, ze nie moge sie ruszyc. Pozostaje mi jakos podsumaowac wyprawe.
Po miesciu spedzonym w Argentynie, udalo mi sie zdobyc 3 najwyzsze szczyty Ameryki Poludniowej wszystkie samotnie, bez wsparcia agencji turystycznych, mulow czy tragarzy.

Aconcague 6962m zdobylem w 13 dni, wchodzac dolina Vacas, schodzac na strone doliny Horocones, bylo to prawdopodobnie drugie polskie wejscie ta droga w tym stylu po Marcinie Miotku. Ojos del Salado 6885m zdobylem od strony argentyskiej w 4 doby od drogi do drogi, jako trzecia wyprawa polska wogole (1937!, 2007)  Monte Pissis 6782m zdobylem w 24h z basecampu do basecampu i 5 polskie wejscie wogle.  ks.Krzysztof Gardyna jest jedynym Polakiem przede mna, ktory zdobyl te 3 szczyty (podczas dwoch wypraw)
UPDATE:
Piotr Klosowisz, ultramaratonczyk i zawodnik adventure race, rozpoczal swoja niesamowita podroz zaraz po zakonczeniu mojej. W wyniku swojej wyprawy zdobyl 5!!!(dodatkowo Mercedario i Bonete Chico) najwyższych szczytow Ameryki Poludniowej. Wszytkie oczywiscie samotnie, bez wsparcia w dodatku przemieszczajac sie od Santiago de Chile na rowerze.... Jest to osiagniecie trudne do wyobraznia i moje wspinaczki bledna wobec wyczynu Piotrka! Ogromne gratulacje, jestem pelen podziwu!
Ciekawe ze po tak dlugim okresie pustki eksploracyjnej Puny, nagle 2 osoby wpadaja na prawie identyczne pomysly:)

Dziekuje Wam wszystkim za komentarze, cieple slowa i wiare ze mi sie powiedzie. Jestem pewny, ze bez takiego wsparcia nie bylbym w stanie zdobyc nawet jednego szczytu! szczegolnie dziekuje rodzinie i Polly za to ze zniesli ogromne nerwy ktore towarzyszyly calej wyprawie i ze dzieki ich pomocy, Grzesia i Verony udalo mi sie wrocic z gor na czas:) Dziekuje rowniez Leszkowi, ktory towarzyszyl mi podczas zdobywania Aconcaguy i dzieki ktoremu mentalnie gora byla juz zdobyta zanim wyszedlem z namiotu:) Oczywiscie moim hosta z hospitalityclub: Ani i Audrey u ktorych czulem sie jak w domu i nalezycie wypoczalem i Jonsonowi i jego rodzinie za nieoceniona pomoc i wyrozumialosc. Nie dziekuje natomiast zanadarmeri we Fiambali za utrudnianie wszystkiego czego sie da:)

To juz koniec porzygody. Bylo ciezko, ale teraz do konca zycia zostana niezapomniane wspomnienia. Warto jest spelniac marzenia...

sobota, 14 lutego 2009

zdaze czy nie zdaze?

Jestem w Catamarce. Okazalo sie ze od rana do wieczora wszystkie autousy do Mendozy sa zajete. pierwszy wolny jest o 21:30. w mendozie jak sie nie spozni od razu mam przesiadke do Santiago i jak sie nie przedluzy to dojade tam 4h przed odlotem. potem jeszcze na lotnisko. naprwde przyda sie trzymanie kciukow bo inaczej mnie szybko nie zobaczycie.

Korzystajac z okazi zrobilem fotorelace:)

FOTORELACJA OJOS DEL SALADO

FOTORELACJA MONTE PISSIS

a w Catamarce na pierwszej stronie najbardziej poczytnej gazety w regionie jest informacja ze niejaki TOMAK KWALKI (lat 24) znalazl cialo zagubionego alpinisty na Pissis. Ten to mial przygode. http://www.launiondigital.com.ar/publicaciones/nota_41413.html w jezyku oryginalnym.
jeszcze caly dzien. nie mam co robic powaznie. nie ma tu jakies gory w okolicy?

Monte Pissis ze smiercia w tle...

..

pisalem o dwoch osobach ktore zaginely na Pissis. okazalo sie ze byly 4, ostatnia osoba zaginela 25 stycznia...
Od poczatku z ta wyprawa bylo cos nie tak. za szybko tam pojechalem. nie mialem mapy, wspolrzedne GPS okazaly sie zupelnie bledne (pokazywaly inny szczyt) i jedyne na czym sie opieralem to zdjecia z zaznaczona trasa z muzeum. trzeba isc prawa strona lodowca i tyle. umowilem sie z jonsonem ze w piatek o 15 ma mnie odebrac z Laguna Celeste, jedyne 40km od basecampu. powod, nie mam kasy zeby ktos bo mnie przyjechal do basecampu. zgadzam sie bez wahania. w srode wsiadam w jeepa. mamy jechac rano i tego samego dnia mam wejsc jeszcze do camp 1 zeby zdarzyc na czas ze wszystkim. wyjezdzamy pozno, jada z jakimis argentyczykami, zmieniaja sie kierowcy, trzeba znow podpisac papiery w zandarmeri. podroz 5h po wertepacg w 4os z tylu.koszmar. moja irytacja siega granic gdy dojezdzamy do basecampu zamiast o 12 to o 16:30. Monte Pissis robi wrazenie.jest przeogromny i polozony w jeszcze bardziej bezludnym terenie niz Ojos. biore plecak i od razu ruszam do gory. jest zimno, chmury, nie mialem tak kiepskeij pogody jeszcze. doscy szybko dochodze za 5500m (basecamp na 4500) postanawiam rozbic oboz i atakowac w nocy. nastawiam 2 budziki na trzecia w nocy. zaden nie zadzialal. budze sie o 5:40. panika, nie zdarze zdobyc szczytu! szybko sie zwijam i ruszam do gory. mijam po drodze dwojke niemcow ktorzy tez atakuja szczyt. zostaja w tyle. idzie mi szybko, ale trasa nie przyjemna, caly czas piargami ktore co dwa kroki sie obsuwaja. dochodze do ostatniego odcinka. widac juz wyraznie trase na szczyt. moze jeszcze z 2h. ide kamienistym zboczem. po drodze widze przymarznieta do ziemi kolorowa chuste. ide dalej. za 50m widze cos... plecak? spiwor? czym bardziej sie zblizam tym bardziej probuje sie oszukac ze to nie jest to o czy mysle... widze juz wyraznie buty z przypietymi rakami. niebieska puchowa kurtka. twarz... nawet nie chce jej opisywac. zrobilo mi sie goraco. poczulem nieuzasadniony strach. przerazenie. co mam zrobic? schodzic na dol? wzywac pomoc? po chwili dochodze do siebie. to musi byc osoba ktora poszukiwali od kilku dni zandarmi. biore namiry GPS i postanawiam isc dalej na szczyt. nic nie zmieni ze zejde. ide przed siebie, ale co chwila sie oglada. czy nadal tam jest?... po 11 zdobywam szczyt. tym razem bez okrzyku radosci, lez. jest smutno. udalo sie, ale to do mnie nie dociera. wiem ze jeszcze musze tamtedy zejsc... w drodze powrotnej spotykam niemca.widzial ze cos lezy ,ale myslal ze to plecak. schodze jak najszybciej na dol. na 6200 skracam sobie droge ostrzejaszymi piargami. znow cos widze... reakwiczka. termos. zwalniam kroku, znow serce zaczyna bic szybciej. plecak. dalej nie ide. odbijam na prawo. czy mozna miec wieksze ¨szczescie¨niz napotkac dwa miejsca wypadku na raz? siada mi psycha. wszedzie juz widze porozrzucane rzeczy, wsytajace rece. mam dosc. pedze na dol piargami, mijam namiot niemcow i jestem juz u siebie. odpoczywam troche , zwijam namiot i lece do basecampu. przede mna jeszcze daleka droga, musze przeciez zdarzyc na miejsce spotkania. w basecampie jestem 16:30 dokladnie 24h po wyruszeniu. bez duzego pospiechu, z zaspaniem na atak zdobylem wysoki 6tys w jeden dzien. na razie i tak nie dociera do mnie caly sukces. zmieniam buty i opuszczam Pissis. Tego dnia przechodze jeszcze ponad 20km, idac na przelaj, bez mapy, pieknymi terenami. ta zcesc chyba najbardziej poytywnie utkwi mi w pamieci. wieczorem dochodze do Laguna Negra, miejsca gdzie objadaja sie stada flemingow. rano ostatnie jedzenie, litr wody i ruszam na spotkanie. za wczasu puszczam sygnal HELP, wiem ze bede wczesniej. do Laguna Celestes dochodze po 11. Chyba najpieknieszje miejsce na mojej trasie. przepiekny kolor wody, w tle osniezone gory, kolorwe skaly i blekitne niebo. przepieknie. na samochod czekam jeszcze 3h, balem sie ze niegdy nie przyjedzie. co za ulga. teraz wiem ze to juz koniec. jem winogron, przygladam sie stadom uciekajacych przed samochodem Vicunas, Guanaco i... krowie. taka laciata, czarno-biala, cos jej sie pomylilo i na srodku pustkowia ucieka galopem przed jeepem...

we Fiambali nie koniec przygod. kilka godzin w zandarmeri i na komisariacie. trzeba spisac raport znalezienia zwlok. narysowac w paincie miejsce wypadku. podpisac, opisac, znow podpisac. potem gazeta i telewizja, wywiady po hiszpansku. najpierw o znalezieniu alpinisty potem o ¨superhombre¨ czyli o mnie :), nadczlowieku ktory wbiega na Ojos del Salado w 4 dni i w jeden na Pissis. tego nie bylo we Fiambali. Rekord wszechczasow:) nie chce przesadzac, ale takie zamieszanie wywolalem. gratuluja mi ludzie, jakies zdjecia. Jonson wszytskim dookola opowiada o mnie. nawet temat nie zaplaconego wypozyczenia jeepa gdzies przepadl... jak juz opaadly emocje poszedlem jesc. takiego steka z cocacola nie jadlem NIGDY w zyciu. nie da sie poprostu tego opisac. za 2h mam autobus. wypadalo by sie wykompac. ruszam juz w wyczekiwana podroz powrotna.

dziekuje wszystki za pomoc i wsparcie. nie mam glowy zeby napisac cos wiecej. schodzi ze mnie cale zmeczenie. dzieki i do zobaczenia w Polsce.

ps. zdj nr 1, moj cien w tle Pissis, zdj 2 laguna Celeste, najpiekniejsze miejsce. wiecej zdjec nie da rady zaladowac.

środa, 11 lutego 2009

Ukryte Plany, czyli Monte Pissis 6793m (?)


Teraz czas postawic przyslowiowa kropke nad ¨i¨. Wejscie na te gore planowalem juz od dawna, jeszcze w Mendozie, ale nie chcialem o tym pisac, bo nie wiedzialem czy zdarze i czy starczy mi funduszy. teraz juz wiecie dlaczego sie tak spieszylem na poprzedniej gorze:) nawiasem mowiac, ustanowilem rekord szybkosci w wejsciu na Ojos od strony argentynskiej. Juz jestem rozpoznawalny we Fiambali jako ten co wszedl na Ojos w 4 dni:) hehe Jonson mowi, ze bylo tu sporo mocnych wspinaczy, ale zadnego tak szybkiego:) duma mnie normalnie rozpiera. samotnie od argentynskiej strony weszlo do tej pory ok 10 osob.
Monte Pissis to trzeci co do wysokosci szczyt Ameryki Poludniowej. Jego wysokosc budzi wiele kontrowersji, bo co badania to inne wskazuja dane, raz nawet osiagnal wysokosc ponad 7tys metrow:) znajduje sie gleboko odludnej czesci Puna di Atacama. do basecampu jest tylko 90km droga dla jeepow. oczywiscie mozna sie nia przejsc (o czy myslalem) lub przejchac na rowerze (kilku smialkow) no ale fizycznie nie mam czasu. na szczescie jedzie jakas ekipa jutro do ktorej sie podlacze, dzieki temu zapalce taniej za trasport. Akcja bedzie szybka, mysle ze w 24h od basecampu na szczyt i z powrotem. wlasnie z powrotem... tu sie rodzi klopot. jezeli nikt nie bedzie wracal z tej ekipy 12go to nie mam jak wrocic, czytajcie ide na nogach:) mam nadzieje, ze Jonson na tyle mnie polubil ze jakos ten trasport zorganizuje. w zamian zaoferuje mu reklame w przewdniku ktory kiedys napisze po tym regionie:)
Pissis jest troche tajemnicza gora. pierwsze wejscie, oczywiscie polskie w 1937 r Witolda Paryskiego. potem dlugo nic i natstepne dopiero w 1994r!!! trzeba przyznac ze dziwne jak na tak wysoka gore. Na jej stokach do tej pory przepadlo bez wiesci dwoch wspinaczy (cial nie odnaleziono) co czyni te gore stosunkowo bezpieczna. na Acocnagule przeciez co roku ginie kilkanascie osob. do tego lezy w tak dzikim terenie. zapowiada sie ciekawe.
Przygoda Part 3 czas zaczac:) spodziewajcie sie relacji za 2-3 dni, poterm ruszam juz do Polski
no to znow trzymamy kciuki:)

co trzy najwyzsze szczyty to nie dwa:) jezeli sie uda to juz bedzie COS:)

p.s. jezeli znow pojawi sie sygnal HELP, to uprzedzam, NIE MARTWICE SIE. to oznacza ze mam jakis nieokresolny problem, ktory najprowdopodobniej oznacza brak transportu trzeba sie wtedy skontaktowac z Jonsonem. Rodzice i Polly wiedza co robic;)

poniedziałek, 9 lutego 2009

Najwyzszy wulkan swiata ZDOBYTY!

ktos mi napisal wczesniej ze zdobycie Ojos to tylko formalnosc.nie prawda. wejscie bylo zupelnie nie formalne. w dodatku mam wrazenie ze bylem zupelnie nie proszonym gosciem. od samego poczatku do konca PRZYGODA nie odstepowala mnie na krok. tak nazwalem te sile, zeby miala bardziej pozytywny charakter. najpierw 7h bezowocnego czekania na stopa. biore takse, na szczescie taniej. taniej, ale psuje sie 20km przed startem szlaku. po napraiwe udaje sie dojechac. godzina 20, ja stoje na drodze do nikad a moja trasa zaczyna sie 10km marszem przez piasek, droga ktora normalnie wyprawy przemeirzaja samochodami terenowymi. wiatr. od poczatku do konca w twarz. nawet w drodze powrotnej. wiatr tej nocy ledwo daje mi rozbic namiot. wiatr przewraca kuchenke z wrzatkiem, wiatr wciska kurz w oczy, wiatr pod szczytem przewiewa do szpiku. w koncu sie do niego przyzwyczailem. nastpeny dzien to dlugi marsz przepiekna dolina. bojne trawy wzdluz rzeki a dookola srogie i kolorowe skaly. sa wodospady, uciakajace stada Vicunas (rodzina lamy), palace slonce i piasek, zwir i kamienie. przechodze tego dnia jakies 25km. zmeczone stopy myje w cieplej choc na wysokosci 4500m Aquas Calientes. niesamowite kontrasty. wietrzejace skaly, zolta trawa, czarne kamienie wulkaniczne. nie mozna tego pochlonac. nastepny dzien dochodze do basecampu El Arnal na wysokosci 5500m. po dordze mijam przelecz - Porozuelo Negro, skad po raz pierwszy widac moj cel. nastawialem sie ze jest daleko i wysoko, ale to co zobaczylem to bylo naprwde DALEKO i WYSOKO. jest bardzo ciezko. ide bardzo wolno. mam przeciez pelny plecak, 5l wody, wszystko ze soba. na tej wysokosci na Acocnagua chodzi sie wahadlowo, ja caly dzien z pelnym plecakiem. ekspedycje do ARENAL dochodza normalnie min. w 3 dni z mulami. j dochodze w dwa. tej nocy przechodze wewnetrzna walke. czy atakowac od razu szczyt w nocy, 1500m przewyzesznia, 6km drogi, czy tez rozpoznac droge i przeniesc oboz wyzej?w nocy nie moge spac. o 3:30 wstaje, postanawiam postawic wszystko na jedna karte i atakuje. od razu myle droge, pakuje sie w piargo-skalki,mysle o wycofie ale brne dalej. potem kolejna pomykla wchodze w srodku nocy w pola penitentow. czuje sie niepwenie. rozjasnia sie i dochodze do miejsca campu 2. mimo wszystko czas mam dobry. zakladam raki, jak sie okazuje nie potrzebnie do samego wierzcholka. 5h20min zajmuje mi podejscie. krok za krokiem. mam wrazenie ze ja to nie ja. ze idzie ktos inny. nie mysle ¨dam rade¨, ale damy rade. dojdziemy. zrob jeszcze kilka krokow. potem lapie sie na mysleniu ze zabraknie mi herbaty dla dwoch osob. to ze zmeczenia. w koncu po 12 dochodze nas szczyt. lzy normalnie ciekna mi jak dziecku. co za wysilek, co za szczescie. do samego konca nie bylem pewny czy dam rade. to nie koniec. szczyt argentyski jest pol metra nizszy od chilijskiego. nie bylbym soba gdybym nie wszedl na najwyzszy szczyt. i teraz problem. trzeba zejsc na przelecz miedzy szczytami i wejsc na drugi wierzcholek. gran wspinaczkowa ze 3+ ale na wysokosci prawie 7tys metrow to duzy problem. sa poreczowki(liny), ale bardzo stare i wogle z nich nie korzystam, skala niezwykle krucha. skupiam sie i uwazam na kazdy ruch. drugi szczyt zdobyty, wpisuje sie do ksiazki szczytowej. wracam. na 5m sciance z pod nog odpada kamien wielkosci telewizora wprost na szlak od strony chilijskiej. powialo groza. dobrze ze nie bylo innych ludzi. zejscie ze szczytu wspominam jako potykanie sie o wlasne nogi i czeste odpoczynki. Kiedy docieram do namiotu cale zmeczenie splywa. daje rade tylko zjesc zupke chinska i reszte czasu leze.
nastpeny dzien wstaje o 7. wiem ze przedemna bardzo dluga droga powrotna. upojony zdobyciem szczytu ide szybko. mysle o lomito, cocacoli i ide jeszcze szybciej. tego dnia idac 15 godzin przechodze 57km az do drogi. caluja ja w srodku nocy i jeszcze kilka km i dochodze do schronu przy drodze. blaszana buda w srodku mozna rozpalic kominek. nogi bola mnie cala noc,ale o dziwo stopy w dobrym stanie. rano mysle ze zlape stopa. spotykam mularzy. powiedzieli ze jeszcze nie spotkali tu osoby ktora przyszla do drogi z Arnalu w jeden dzien. wzywam pomoc SPOTEM jedyna nadzieja na trasport. przez 6h przejechal jeden samochod wiec nie ma szans na autostop. po tysiacu roznych gier zwiazanych z rzucaniem kamieniami i rysowaniem na piasku i kilku godzinach patrzenia w pustke , podjezdza taksowka. wqszystko dzieki wspolpracy moich rodzicow, Polly i pana Jonsona. wracam do Fiamabli i pierwsze co zjadam ogormnego steka...

120km po piasku, zwirze, kamieniach, 8000 metrach przewyzszenia, udalo mi sie zdobyc najwyzszy wulkan na ziemi i drugi co do wysokosci szczyt Ameryki Poludiowej Ojos Del Saldo. Jako pierwszy polak i jedna z nielicznych osob wogle, samotnie bez wsparcia. 4 doby 2h 1o min, chyba rekordowy czas. Musicie przyznac ze odwalilem kawal naprwde dobrej, niewiarygodnej, nikomu nie potrzebnej roboty...:)

Szczyt chcialbym zadedykowac mojej najukochanszej Polly, ktora choc daleko, dodawala mi energi z kadym metrem podejcia.

wtorek, 3 lutego 2009

Ojos del Salado


to link do mapy okolic Ojos. Punktem ¨A¨ zaznaczony jest mniej wiecej szczyt. Po Polnocnej i wschodniej stronie widac droge nr 60, ktora na poludniowy-wschod zmierza do Fiambali. na zachod, biala linia to granica argentynsko- chilisjka.nie mam jak zaznaczyc trasy dlatego opisze mniej wiecej. bede szedl lub wracal nastepujacymi trasami.
1. idaca z polnocno-wschodniej czesci drogi, na zachod od pierwszgo bialego szcytu-wulkanu, przekraczajac na chwile granice na strone chilijska by potem wrocic na argentynska i wzdluz granicy na pod szczyt gdzie jest ¨basecamp¨
2. od poludniowo-wschodniej drogi, najpierw malym plaskowyzem, potem dolina wyraznej rzeki by odbic na polnoc i potem polnocny-zachod do basecampu

opcja nr 1 jest krotsza ponad 10km, ale przez dluzszy czas nie ma wody:/
nr2. jest powiedzmy droga normalna, z woda, nawet ciepñymi zrodlami i wodospadami, ale jest duzo dluzsza. decyzje podejme po rozmowie z Jonsonem. po sygnalach ze spota zorientujecie sie ktora wybralem:) postaram sie nadawac sygnal troche czesciej:)

Przygoda, Przygoda...

WOW. calkowita zmiana klimatu. z Menodzy pojechalem nocnym autobusem do Catamarci niby tylko 500km, a jak wysiadlem myslalem ze jestem w innym kraju! to juz nie czysta, zorganizowana mendoza niczym europejskie miasto. Catamarca niby jak kazde argentynskie miasto, regularny uklad ulic,a panuje jakis chaos! sklepy i bary z wiszacym miesem, tlumu ludzi, dzieci, pelno ulicznych sklepikarzy i przeboj: Pan sprzedaje male, zielone papugi ktore klebia sie w klatce. kupujacy dostaje papuge (zywa) w gazetowej torbie z dziurami! masakra. w catamarce bylem 3h potem pojechalem kolejne 300km do Fiambali (czytaj koniec swiata). senna miejscowosc w ktorej 2 tyg temu zawital rajd Dakar! jest tu maly placyk, kilka sklepow, ze 3 hospedaje (takie niby rodzinne hostele) i tyle. atrakcja oprocz okolic gorskich sa Termy 15km od miasta, z ktorych zapewne skorzystam po powrocie. Znalazlem nocleg, zjadlem steka w restauracji ktorej wlascicielem jest francuzka, czlonkini hospitality club. powiedziala, ze moge u niej sie przenies potem na nocleg. wogole opowiedziala mi swoje zawile zycie i jak sie znalazla we Fiambali. dzis zarjestrowalem sie w policji (obowiazkowo) i musze spotkac sie z Panem Jonsonem Reynoso, tutejsza legenda gor i doskonalym znawca regionu. licze na cenne wskazowki.

Teraz akcja pelna dramatyzmu:) Na Ojos del Salado od strony argentynskiej wybiera sie naprwde malo ludzi. byla tu do tej pory jedna(!) polska ekipa (ich flaga wisi w ¨informacji turystycznej¨). nie ma wyznaczonego szlaku, istnieje jedna (!) mapa regionu, ale trzeba ja kupic przesz internet w dodatku czesc argentyska jest zupenie nie dokladna:) druga mape, recznie rysowana znalazlem w tutejszum muzeum. nie omieszkalem zrobic jej zdjecia:) szlak opieram na googlemaps i wspolrzednych geograficznych ktore sa na stronie www.summitpost.org. zeby bylo ciekawiej na poczatek ¨szlaku¨ mozna dostac sie tylko wynajetym samochodem (ok 150km) lub autostopem (10 samachodow na dobe) i jak sie domyslacie korzystam z opcji nr 2:) potem pod gore dojscie bagatela 50km (czesc odcinka bez wody), wejscie na szczyt (powyzej 6800, dokaldne pomiary nie istnieja) no a potem juz z gorki:) jednym slowem PRZYGODA:) w kazdym razie jestem dobrej mysli. nie martwcie sie:) mam GPS, SPOTa i aklimatyzacje a to najwaznjieszje.
zaraz postaram sie zrobic prowizoryczna mape zebyscie wiedzieli jak i dokad zmierzam.
zaczynamy trzymac kciuki i tak przez najblizsze 6-7 dni. pozdrawiam wszystkich!

poniedziałek, 2 lutego 2009

na szybko

mailem napisac kilka argentynskich ciekawostek,ale nie zdarze bo za 30 min mam autobus do Catamarci a stamatad do Fiambali, bazy wypadowej na Ojos del Salado. Tylko wspomne ze bylem dzis pierwszy raz na raftingu. rzeka klasa III+. jazda niesamowita!!!! super mi sie podobalo. moze troche malo adrenaliny, ale zabawa przednia. W Mendozie wypoczywalem, jadlem steki, bylem w ZOO i kinie. jak w Poznaniu, tylko ze cieplej i zycie nocne jest tu troche bardziej zaawansowane. Bo czy mozna sobie u nas wyobrazic czekanie 30min w kolejce po lody o godzinie 2 w nocy? (sic!)
wkrotce szczegolowe informacje co do nastepnego ataku. bedzie bardziej przygodowo, odludnie i dziko. wprost nie moge sie doczekac:)
pozdrawiam i do nastepnego!

piątek, 30 stycznia 2009

Relacja

ech. nie dociera do mnie ze wlazlem na ten szczyt. tylko bol stop cos mi mowi ze jeszcze wczoraj bylem powyzej 4tys m. na dole link do fotorelacji. tylko kilka slow dodatkowo:) Atakowalem solo, a spotkalem na swojej drodze Leszka, dzieki czemu stworzylismy grupe solistow:) niby dzialalismy osobo,ale jednak atakowalismy wspolnie. dzieki temu mentalnie bylo duzo latwiej. nie powinienem sie chwalic, ale czuje ze byla to wyprawa zaplanowana w 90% perfekcyjnie:) zadnych nie przewidzianych zwrotow akcji, zawsze mialem plan B, jedzenia na zapas, kazda czesc sprzetu wykorzystana nic naprogramowego. no moze jedna para bielizny. zamiast 3 uzywalem 2:) nawet nie wyobrazacie sobie ze mozna miec marzenie o prysznicu. umycie sie po 14 dniach jest czyms nie doopisania. a zjedzenie Lomito po dwoch tygodnoach liofilizatow to poprostu niebo na ziemi. taki proste rzeczy jak bierzaca woda czy lozko ciesza 100 ray bardziej.
odpoczywam tu ze 2 -3 dni i ruszam na Ojos Del Salado. Nie znam jeszcze szczegolow musze to zaplanowac. Pozdrawiam wszystkich i naprwde jeszcze raz dziekuje za wsparcie i cieple mysl. to do mnie docieralo i dodawlo energi:)

Na piku Aconcagua!!!

Udalo Sie!!! 28 stycznia stanalem na szczycie Aconcagua. Nie bedzie dramaturgi, koloryzowania. Po prostu stalo sie nieuniknione:) Za duzo przygotowan, marzen, treningow zeby mialo sie nie udac. Pogoda byla piekna, niby zimno i wiatr ale widoki zapirajace dech w piersiach. To bylo zaledwie wczoraj, a ja juz jestem w Mendozie, po katujacym stopy powrocie ze szczytu. Ekspresowo,bo marzenie o Lomo, coca-coli i prysznicu bylo juz bardzo namacalne.

Dziekuje wszystkim za ogromne wsparcie, ktore odczuwalem na kazdym metrze podejscia. Bez Was pewnie by sie nie udalo:)


środa, 21 stycznia 2009

Prosto Base Campu:)


to jestem w Plaza Argentina. dzis jest moj rest day. czuje sie dobrze, doktor powiedzial ze mam niezle notowania. pobolewa mnie glowa, ale apetyt mi dopisuje. poznalem sie z dwojka baskow i idziemy tym samym planem wiec nie jestem zupenie sam. jeden z nich byl juz na makalu wiec doswiadczony jest:) jest tez japonczyk ktory idzie solo tak jak ja i grupy komercyjne amerykanow. pogoda niezla, rano zawsze slonce, potem sie psuje , w nocy padalo. jutro zanosze depozyt do obozu 1. wszystko na razie zgodnie z planem:) dojscie do base campu nie bylo straszne, plecak na cytadeli wazyl duzo wiecej:) slonce strasznie przygrzewalo. dziwicie sie ze mam tu neta pewnbie:) bagatela 10 dolarow za 15 min wiec zaraz koncze. nastepny kontakt pewnie z drugiej strony z plaza de mulas. trzymajcie ciagle kciuki bo teraz dopiero zaczyna sie walka. sciskam wszystkich mocno i pozdrawiam. mam nadzieje ze SPOT dziala, bo nie mam szansy sprawdzic. do zobaczenia!
p.s. na wyprawy.onet.pl jest tez moja wyprawa!

sobota, 17 stycznia 2009

Gdzie jestem jak mnie nie ma

To jest link do mapy na ktorej wyswietlac sie bedzie moja aktualna loklizacja. Uczulam na fakt, ze moze sie okazac, ze tam w gorach nie zlape sygnalu satelitarnego i nie pokaze sie zadna lokalizacja lub odwrotnie bedzie codziennie az do szczytu i z powrotem. wedlug producenta urzadzenie nie dziala powyzej 6300m. przy zlej pogodzie prawdopodobnie tez nie bede mogl wyslac sygalu. w zwiazku tym zalecam nie martwic sie kiedy przestana sie pojawiac lokalizacje:) trzymajcie mocno kciuki:)

Asado na poprawe humoru


z bagazem klopotow ciag dalszy.najpierw nie wiadomo bylo czy dolecial do Santiago (sic!) potem ze mial byc tego samego dnia, ostatecznie dzis tj.17.01 po 4 dniach ma dotrzec do mnie. zrobilem ostateczne zakupy jedzeniowe, kupilem paliwo i nawet baterie zapasowa do Suunto. dodatkowo sprawilem sobie ubrania i srodki czystosci. lepiej pozno niz wcale:) wieczorem inna host w hospitality zaprosila mnie na Asado do swjego domu. Asado to argentynska wersja barbaque lub grillowania tyle ze 1000 razy lepsza. kazda czesc, swiezo wypasanej krowy piecze sie nad zarem z ogniska. byla cala jej rodzina i przyjaciele. na deser pelno owocow i chyba domowej roboty lody. takiej uczty mi bylo trzeba. mysle ze smak takich stekow na dlugo pozostanie na moim jezyku:)
teraz jest juz dzisiaj, czekam na bagaz, przepakowuje sie i jade do Penitentes. tam juz nie bedzie neta, moze jeszcze da sie wyslac smsa. moja gorska przygode czasc zaczac:) trzymacjie kciuki i do uslyszenia za jakies 2 tygodnie! pozdrawiam
zdj1.jedna z glownych ulic w mendozie
zdj2. asado:)
zdj3.uczestnicy asado
zdj4.koles wiezie kaczke na rowerze

czwartek, 15 stycznia 2009

Mendoza i Malbec


Sprawa wyglada nieciekawie. Bagaz ma byc dopiero jutro w Santiago, wiec nie wiadomo kiedy i czy wogle przyleci do Menodzy.jutro juz mialem spac w gorach. nizbyt sie uklada po mojej mysli ten wyjazd. mam nadzieje,ze nie am tego zlego... Moja host ma niesmowit dom. cs jak sumbioza natury z budynkiem. w srodku trawa na zewnatrz trawa i basen. ciekawe. Podroz z Santiago to 8h w autobusie (3 na przejsciu granicznym) ale za to z pieknymi widokami i przelecza na 3200m. widzialem nawet Aconcague. Dzis zalatwlem permit na wspinaczke i korzystajac z okazji pojechalem wrac z moja host i jej uczniami (uczy hiszpanskiego) do winiarni polaczonej z muzeum. w sumie mogloby byc ciekawe gdybym zrozumial wiecej niz 20%, ale podotykalem kilka starych beczek i degustowalem jakies dosyc kiepskie Cabernet Savignon. za darmo:) teraz juz czekam na obiad.mamy isc, o dziwo, na(w argentynie) chinszczyzne! bez tego bagazu naprwde jest srednio. wyobrazcie sobie zapach moich stop bo kilku dniach a dzis bez skarpet w adidasach. niedoopisania. wole nie myslec o jutrze! pozdrawiam

środa, 14 stycznia 2009

Dolecialem. bagaz nie:/



Jestem w Santiago. Moj lot z Londynu do Madrytu byl opozniony godzine, sam ledwo zdarzylem na przesiadke, wiec brak bagazu mnie nie zdziwil. choc do konca mialem nadzieje, ze ujrze moj plecak na koncu tasmy bagazowej. niestety. Pani powiedziala ze przesla mi go do Mendozy, nie wiadomo kiedy,moze jutro. tyle dobrze ze nie musze czekac. niestety nie przewidzialem tego wiec nie mam reczy na zmiane, czapki, okularow czy kosmetyczki wiec przygrzewa mi tu ostro. w koncu srodek lata. za 1,5h jade autobusem do Menodzy. Czeka mnie ekscytujacy przejazd przez andy, przelecz jest ponco na 3800m. polowe drogi juz znam, wiec sobie przypomne jak tam pieknie. dobrze ze chociaz mam hosta. zaraz bede testowal moj nadajnik. zobaczymy czy nadaje.
trzymajcie kciuki za bagaz!


wtorek, 13 stycznia 2009

W Londynie leje jak zwykle

zimno i pada. teraz juz czekam na wyolot do Madrytu,samolot mi sie spoznia i bede biegl na przesiadke. W londynie zatrzymalem sie u Wiklikow, ktorzy ugoscili mnie stekiem i winem:) kupilem zywnosc lifilizowana z pomoca wiklika oraz otrzymalem ten nadajnik satelitarny. probwalem wyslac sygnal ale sie nie udalo. Zobaczymy jak sie bedzie sprawowal w Argentynie. Dzis odezwalo sie do mnie dwoch ludzi z HC takze mam nocleg w Mendozie. Po raz trzeci bylem w londynskim muzeum histori naturalej ,ale poraz pierwszy najwieksza atrakcja -ruszajacy sie tyranosauros Rex sie nie ruszal tzn. zepsul sie. Londyn jest fajny, ale musi byc naprwde ladny jak jest slonce. bo ile mozna moknac patrzac na Big Bena?mialy byc zdjecia ale na tym kompie nie da sie aparatu podlaczyc. beda jutro. juz z ameryki poludniwoej:) ooo tak:) pozdrwiam wszystkich

poniedziałek, 12 stycznia 2009

To w droge!




zaraz wyjezdzam na lotnisko. wydaje mi sie ze wszytsko mam. stresuje sie jak przed kazda podroza, nie moge sie juz doczekac az stane u wylotu doliny i rusze do gory. Najgorsze jest te kilka pierwszych dni gdzie trzeba wszystko kupic, pozalatwiac i... wypoczac.


na zdjeciu, cala gorska czesc mojego ekwipunku.


do zobaczenia na miesiac!

piątek, 9 stycznia 2009

Trening

Przygotuwuje sie zdecydowanie wiecej niz przed innymi wyprawami. Zamiarzam wszystko wniesc na wlasnych plecach, nie uzywac tez mulow, ktore sa tam najlpopularniejszym srodkiem do transportu bagazu. W zwiazku z tym podstawa mojego treningu sa marsze z ciezkim plecakiem. Przypuszczam ze wygladam troche dziwinie idac w skorupach z 50kg na plecach i z kijkami przez miasto. W kazdym razie Cytadela idealnie nadaje sie do takich wedrowek. Zejscia i wejscia przez strome wawozy z takim obciazeniem sa niezla zabawa. jak sie doda do tego padajacy snieg, wiatr i dziwnie patrzacych sie spacerowiczow to mamy juz trening z prawdziwego zdarzenia:) Oprocz tego chodzilem na silownie wzmocnic plecy i nogi, spinning i oczywiscie biegalem. Z treningiem mentalnym troche gorzej, ale mysle ze jestem dobrze zmotywowany;)